Odliczam już dni to pojawienia się mojej wymarzonej kuchni w domku. Nie wiem jak to u Was jest, ale ja uwielbiam gotować i na kuchnię chyba czekam najbardziej. To będzie moje królestwo!
Montaż planowany jest na przyszły tydzień, ale na pierwszy obiadek będzie trzeba poczekać, ponieważ zdecydowałam sie na blaty granitowe i ich docięcie do szafek może zająć kolejne dwa tygodnie.
Poglądowo wrzucam projekt kuchni. Trochę niewyraźne te skany.
Nie ma w nim nic nadzwyczajnego, ale spełnia moje wymagania: dużo miejsca do przechowywania i dużo blatu roboczego, bo jak sie rozbujam z gotowaniem. Oooj... co tam się będzie działo!
Mąż już się boi, że będę robić prapetówkę za prapetówką i zapraszać rodzinę na weekendy i święta i odwiedziny koleżanek. A wszystko, żeby mieć pretekst do gotowania. Ja to poprostu lubię - chyba za to gotowanie mnie kocha ;)
Dodam, że z kuchnią nie zawsze było tak kolorowo.
Oto historia naszej kuchni:
Pamiętam jak w zesłoroczne, lipcowe upały jeździłam po salonach w poszukiwaniu inspiracji. Wybrałam dwa miejsca gdzie poprosiłam o wycenę. Zdecydowałam się na rzemieślinka z polecenia zamiast firmowego salonu meblowego. Ceny były zbliżone, przeważyły pochlebne opinie i mozliwość obejrzenia jego prac - wykonywał kuchnie dla rodziny i znajomych, zawsze odznaczła się solidonością i dobrą jakością pracy. Umówiliśmy się na grudzień. Niestety nie zdążyliśmy przed świętami z płytkami, o czym Pan został poinformowany i umówiliśmy się w nowym roku. Po czym zaczął mnie zwodzić, nie odbierać telefonów, aż w końcu w dziwny sposób sam napisał żeby z niego zrezygnować. Nie wiem c się stało..
Ziemia pode mną się ugiełą. Wszystko było zaplanowane i nagle KRACH! Stał się to główny powód dla którego jeszcze się nie przeprowadziliśmy. Wdrożyłam szybko plan B. W pierwszej kolejności telefon do salonu, który brałam pod uwagę jako drugi (tam mieliśmy już wykonany projekt, wszystko zaplanowane, wycenione). I kolejny raz CIOS najszybszy możliwy montarz koniec marca, a nawet kwiecień. ZŁOŚĆ I RYK. Nie dałam za wygraną na drugi dzień wzięłam męża pod pachę i pojechaliśmy z zamiarem wystosowania błagalnych próśb, aby nas gdzieś wcisnęli z terminem montażu. Niech pracują po godzinach, w weekendy, cokolwiek..
Pojawiło się światełko w tunelu, ktoś dzwonił tego samego dnia, krótko przed naszą wizytą, z obawą, że nie da rady wyremontować podłogi i ścian do lutego. ŚWIATEŁKO W TUNELU. Wyszliśmy z salonu z nadzieją, że ten któś nie zdąży, oczywiście nie życzyliśmy mu źle, ale taki scenariusz byłby wspaniały dla naszych potrzeb. Następnego dnia Pan potwierdził, że luty w jego przypadku odpada. Owy luty zbliża się wielkimi krokami ;)